piątek, 27 listopada 2015

                                        Wybaczcie mi!!

                      Przepraszam,że  nie pisałam!! Miałam bardzo poważną awarię systemu i niestety zostałam oddzielona od moich kochanych czytelników. 

                       Pozdrowienia 

    Margo

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 3.cz.1

Patrzę jak mój brat strzela z łuku. Jak zwykle trafia w sam środek. To już zrobiło się nudne. Ja nawet nie trafiam w tablice,a on dopiero dzisiaj zaczął naukę. To straszne. Mamy w sobie tę samą krew lecz to on zbiera laury. A ja jestem starsza.Kocham go i tak dalej...Ale on jest lepszy od de mnie ze wszystkiego!
-Okay.-Marco patrzy na mnie litościwie.-Liso a może teraz ty spróbuj?-
-Znowu?-Jęczę.Chłopacy zaczynają się śmiać. Nie mam pojęcia dlaczego to mnie nie kręci. Czuję się przy tym bardzo mała. Nie lubię biegać ani nic z tych rzeczy lecz jestem łowcą. Dlaczego? Nie jestem z tych które się nad sobą użalają. Wiem że inni mają gorzej od de mnie. 
Kiedy miałam siedem lat strasznie obgryzałam paznokcie. Wiedziałam że to nie zdrowe i po prostu ohydne lecz nie mogłam nic zrobić. Raz za razem gdy próbowałam pozbyć się uzależnienia kończyło się to nerwowymi ruchami i zgrzytaniem zębów. Aż wreszcie u kresu wytrzymałości wpadłam na bardzo dziwny sposób. 
Zaczęłam się kłóć paznokciami w rękę. Czy było warto cierpieć? Myślę że tak. 
Gdy przyłapywałam się na tym,że moja dłoń niebezpiecznie zmierza ku górze szybko wbijałam sobie paznokcie w dłoń. Podziałało. Do dziś nie mam zapędów. 
Pamiętam co sobie wtedy mówiłam:
-Inni mają gorzej od ciebie,a ty nawet nie możesz znieść paru ukłuć paznokciem?
Zawsze działało. 
Podchodzę do Damona i wyrywam mu łuk. Postanowiłam  nie zważać na śmiechy tych dwóch dupków. Biorę głęboki wdech i strzelam. Szukam wzrokiem mojej strzały... I trafiłam! Naprawdę trafiłam. 
-Aaaaa!!!!Jest! Hahhaha! I kto we mnie nie wierzył! Co!-Zaczynam tańczyć taniec zwycięstwa. 
TRAFIŁAM! Może w bok ale na tarczy jednak widnieje moja strzała! 
Naglę coś spada na podłogę. Odwracam się i widzę że mój mały wyczyn jest naprawdę mały. Broń zsunęła się z tarczy i kulała się w moją stronę. 
Podniosłam do góry palec by nikt się nie odezwał. Odwróciłam się i sięgnęłam po strzałę. Podbiegłam do tego głupiego koła który nic nie umie podtrzymać i wcisnęła  w niego strzałę w sam środek. Podchodząc do Marco wciąż nie kazałam  mu nic mówić. 
Wiedziałam że za niedługo zaczną się śmiać lecz nie teraz. Jeśli przyłapię kogoś na plotkowaniu o mnie to nie ręczę za siebie.
Dosłownie sekundę później zaczynają się śmiechy. Przewracam oczami. 
-Tak,tak śmiejcie się. To wam dobrze zrobi.-Zmierzam do wyjścia.-Udławcie się.-Mówię i wychodzę. 

***
-Rozumiesz? To nie fair. To po prostu nie fair. -Wyżalam się Caine'owi. Chłopak siedzi na moim łóżku czytając książkę. 
-No właśnie! Powinnaś ich zabić magiczną różdżką kiedy jeszcze miałaś szanse! Idiotka.-Przewraca stronę.
-Ej! Ja mam uczucia!-Kręcę głową wściekła.-Nic nie umiem. To zaczęło mi się podobać ale zjawił się Damon i Marco tylko nim się interesuję. -Wzdycham.
-Okay.Rozumiem że to dla ciebie trudne.Wiem że się w nim zakochałaś lecz powinnaś mu to w jakiś sposób okazać Sheila! -Moje serce zaczyna biec jak szalone. Patrzę na Caine'a w milczeniu. 
-Nie zakochałam  się w nim.-Szepcze patrząc w przestrzeń zamglonym wzrokiem. 
Chłopak prycha.
-Opowiadasz i nim cały czas.Przestań Sheila. Nie udawaj.
Siadam obok niego wciąż patrząc w nicość. 
-A jeśli to prawda?-Szturcham Caine'a.On jakby dopiero się obudził mruga i spogląda na mnie.-Co?-Mówi zaspanym głosem. 
-Może jestem  zakochana w Marco. -Jego twarz przybiera kolorów. Zaczyna wrzeszczeć. -Kochasz się w nim!? Nie wierze!-Uśmiecha się rzucając książkę na krzesło. Marszczę brwi zaskoczona.
-Przecież sam mi o tym powiedziałeś. No wiesz... Te nie udawaj Sheila.. I w ogóle... -Chłopak zaczyna się śmiać. 
-A... To było o książce.Sheila nie potrafi powiedzieć Tristanowi jak bardzo go kocha ponieważ zbliża się wojna i nie jest pewna czy z  niej wróci.. Itp.-Uśmiecha się. 
Biorę głęboki wdech. 
A jeśli to prawda?
Jestem zakochana w Marco? 


                                                                                                                                                                                                                                                                                              
Wstawiłam posta o jeden dzień wcześniej :) Nie mogłam się doczekać.
Pamiętaj
Czytasz -komentuj 

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 2.cz.5

-Muszę przyznać że jestem pod wrażeniem.-Dyrektorka patrzy na mnie w skupieniu tak jakby przejrzała mnie na wylot. -Zostałaś czternaście razy w ciągu miesiąca wysłana na dywanik. Jak się z tym czujesz?-Podchodzi do szafki i wyjmuję z niej kubek. Zaparza herbatę którą obie uwielbiamy. Wiem,wiem... 
Picie z dyrektorką to przesada. Ale ona naprawdę jest dobrą osobą. Prócz tego że nie zamierzała mi mówić nic o tym że mój kochany braciszek mnie odwiedzi.Nie mama,lecz wkurzający trzynastolatek. 
-Prawidłowe pytanie powinno brzmieć: Liso. Twój brat Damon będzie mieszkał z nami w akademiku ponieważ podejrzewamy że też jest Łowcą. Zgadzasz się?-Mrużę oczy zła.-Nie. Nie zgadzam się. 
Kobieta wzdycha zdegustowana. Nie obchodzi mnie że sprawiam jej kłopot. To po prostu nie fair. Powinna spytać się na początku mnie a nie rodzicom którzy szczerze chyba mają mnie gdzieś. Nie odwiedzają i nie przysyłają listów. Jak ja mam niby się czuć? A na dodatek będę musiała mieć na oku Damona. 
-Kochanie. To już ustalone...-Przerywam jej wkurzona. 
-Nie ze mną.A w ogóle jak udało ci się przekonać czy raczej okłamać rodziców. Powiedziałaś że mają tu szkołę którą można zaczynać w wieku trzynastu lat. To dziwne ponieważ Will ma osiemnaście lecz on nie mógł.W jaki sposób to wytłumaczyłaś?-Przekrzywiam głowę na bok rozluźniając się na fotelu. Przyzwyczaiłam się że to miejsce jest bardzo stylowe i można tu poczuć się jak w domu. Jest nawet sala w stylu wiktoriańskim. Uwielbiam tę epokę więc cały czas tam przesiaduję. 
Dyrektorka bierze krótki oddech który wróży długą i strasznie nudną historię.
-Ach... Pamiętasz mężczyznę który pomylił cię z Danielą? To czarodziej.Wiem że trudno ci w to uwierzyć lecz posłuchaj mnie przez chwilę bez przerywania okay? Dobrze. Przyszłam do twoich rodziców właśnie z nim. Jak mówiłam jest czarodziejem. Zahipnotyzował twoich rodziców na czas nie określony wmawiając im,że nie potrzebnie się martwią.Wypuszczą jednego ze swoich chłopców z gniazdka. Powiedział żeby nie odwiedzali was.-Postawiła kubki na biurku. Jestem wstrząśnięta. Jak to zero wizyt? 
Przełykam ślinę. Nie pozwolę na to. Damon to przecież jeszcze dziecko. 
-A teraz.-Kobieta uśmiecha się miło.-Wypij herbatę i idziemy do pokoju twojego braciszka. 

***
-Damon.-Mówię próbując ukryć łzy.-Tak mi przykro.Nie chciałam być się dowiedział.
Mój prawdziwy brat patrzy mi głęboko w oczy. Uśmiecha się na widok moich łez.
-No co ty? Serio uważasz że mógłbym zatęsknić za popieprzoną szkołą w której i tak nie wiele robię? Jakbyś nie wiedziała kiblować dwa lata z rzędu to nie najlepsze zajęcie na przyszłość. Przynajmniej będę miał zajęcie będąc łowcą. Przecież jestem dobry jeśli chodzi o sport. Zaufaj mi.-Bierze mnie za rękę.-Proszę.
Przytulam się do jego torsu. Kiedy on mi tak wyrósł? 

***
Idę obok Marco z miną  winowajcy.
-Czuję się jakby ktoś wytrwał mi serce.-Patrzę w przestrzeń.Chłopak zatrzymuję się i przez chwilę spogląda na mnie dziwnie. Bierze moją twarz w dłonie. Moje serce zaczyna walić jak szalone. Co on zamierza zrobić? Wstrzymuję oddech gdy pochyla się bliżej.
-To nie twoja wina.-Szepcze zgarniając kosmyk błąkający się po moim policzku. -Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu.
Przez wspaniałą sekundę myślałam że mnie pocałuję lecz on bez słowa odszedł. 

piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 2.cz.4

       Wchodzę i wychodzę.Wciąż ta sama czynność od tylu dni.Normalny człowiek na moim miejscu pewnie by się załamał.I ta myśl dodaje mi sił na wstawanie rano.Nie uczę się zwykłych przedmiotów jak na przykład biologia lub chemia.Uczę się walczyć i patrzę jak inni-w tym Marco i Caine-wykorzystują swoją moc cieni.
                         Czy żałuję że się tutaj dostałam?Kiedyś było tak lecz przebywam już tu tak dużo czasu że przyzwyczaiłam się do ludzi i środowiska.Marco to nauczyciel od walki w której używa się magii a Caine od kontrolowania jej.A ja tylko stoję i patrzę jak oni robią te przedziwne rzeczy.Znalazłam nawet koleżankę .Ma na imię Daniela Merlotta.Córka dyrektorki. To wpadłam. 
                    Jeśli chcę być pełnym łowcą muszę przejść szkolenie które jest piekielnie nudne. Nigdy nie lubiłam wychowania fizycznego a tu moja praca właśnie na tym polega. Nie rozumiem ludzi którzy oddają się sportowi bez reszty. Dla mnie najlepszą drogą jest podążanie za pasją. Pisanie opowiadań lub malowanie... Ale nie sport! 
                        -Panno Bennet? Mogła by pani powtórzyć co właśnie powiedziałem?-Profesor Delrose zbliża się do mojej ławki. Wstrzymuję oddech gotowa wymyślić jakąś historyjkę. -Przepraszam proszę pana lecz właśnie na gałęzi pojawił się taki ładny ptaszek...Nie potrafiłam się oprzeć by na niego nie spojrzeć i nie słuchałam pana przez chwilę.-Uśmiecham się słodko.Pan zaczyna się śmiać.
-Może by przeszło gdybyś jednak siedziała przy oknie.-Marszczy brwi próbując się opanować a jego włosy spadają na mój stolik.Fuj.
-A pan mógłby się strzyc.-Syczę.Wszyscy zaczynają się śmiać a Daniela mówi mi bym przestała się wygłupiać.Lecz już za późno. Profesor odwraca się i przeszywa mnie  lodowatym wzrokiem.-A ty może wreszcie nie przeszkadzałabyś na moich zajęciach?-Daniela próbuję zaszyć się pod ławką.Śmieję się z udawanym entuzjazmem.-Nie przydadzą mi się pana lekcje. Włosy to święta rzecz a profesor je tak bardzo zaniedbuję że dosłownie sypią się z głowy.-Krzywię się.-I dla tego nawet dziewczyny za rogiem pana nie przyjmują!
Widzę jak profesor bierze krótki oddech... To nie wróży nic dobrego.-Zawsze byłem przeciwny by Łowca uczył się w Killgmon.Wciąż mówiłem Margaret że to zły pomysł. Przez cały miesiąc wstrzymywałem się by nie dać ci przypadkiem w twarz lub po prostu nie zabić. Jesteś tu zbędna i w każdej chwili możesz wylecieć więc lepiej się przymknij i słuchaj co mówię na lekcjach. -Widzę jak pot zalewa mu czoło i zamyślam się. Ja? Wyrzucona? Bez Danieli? Boże co to by było za życie. Już chcę powiedzieć jakąś kąśliwą uwagę lecz... Nie chcę iść z powrotem do domu gdzie nikt mnie nie zrozumie. Milknę więc . Profesor wydaje się szczęśliwy. Wygrał przecież wojnę. 
-Tylko że ja... Nie chce pana martwić lecz podobno to ja poluję na was. Na Cieni. Więc powinien profesor się bać. 
Mężczyzna śmieje się. Wkurzam się na maksa. ON ŚMIEJE SIĘ ZE MNIE!Otyły,łysy facet bez grosza przy dupie się ze mnie śmieje! Wstaję głucha na prośby Danieli.Podchodzę do biurka podnosząc szklankę wody. Po chwili zdaję sobie sprawę co zrobiłam. Cała twarz profesora jest przemoczona. Bez słów udaję się do drzwi.Dyrektorka często mnie gościła więc to nic nowego. Zatrzymuję się przy framudze. -Przynajmniej już się pan nie poci.