poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 3.cz.2

                                            -Mam nowinę... Która może was zaskoczyć.Śmiertelnie.-Dyrektorka wchodzi na piedestał i patrzy każdemu z nas dokładnie w oczy.-Będziemy mieli nowego ucznia.Też jest Cieniem,lecz... -Przerywa nerwowo zerkając na Profesora Delegante który stoi nieruchomo z dłonią na klamce drzwi prowadzących do stołówki. Przez nie ma wkroczyć nasz nowy kolega. Nie rozumiem tylko po co robić tyle hałasu o jednego,nudnego chłopaka?Marco który siedzi obok mnie na krześle ukradzionym z pokoju dla nauczycieli stara się wyglądać normalnie. Powiedziałam "stara się".
Spojrzałam na niego z niepokojem.-Co jest? W porządku?-Marszczę brwi robiąc minę w stylu: Nie bój się,wszystko będzie dobrze.
Chłopak wzdycha i mówi:-Nie wierz w nic co ten koleś ci nagada. To samo zło.-Jego wzrok jest rozbiegany. Próbuję ukryć uśmiech,lecz po chwili nie wytrzymuję i parskam śmiechem. Pewnie... Skąd on wciął ten tekst?
-Proszę o cisze. Mam nadzieje,że ugościcie naszego nowego ucznia stosownie z naszymi zasadami. Max? -Zwraca się do profesora,a on jak maszyna otworzył drzwi.
Przed nami stanął przystojny chłopak o ciemnych włosach i oczach o nieodgadnionym kolorze. Spojrzał na dyrektorkę z wyrzutem i zaczął iść w stronę mikrofonu. Pierwszy raz zapragnęłam być w ostatnim rzędzie. A,że jestem bardzo "ważna" i muszę być pod ciągłą opieką siedzę z Caine'em i Damonem w pierwszym rzędzie.
-A...-Mówi chłopak gdy wreszcie jest na piedestale.-Ten... No wiecie... Jestem Heath. Nie wiem od czego zacząć. Ta baba kazała mi powiedzieć coś o sobie więc tak jakby nie mam wyboru.-O Boże. Serio? Chyba zaczynam gościa lubić.
-Nie mam zwykłych mocy. Jestem jakby to ująć? Pieprzonym wybrykiem natury.-Uśmiecha się do dyrektorki która z rezygnacją przewraca oczami.
-Yyy... I muszę być ciągle pilnowany ponieważ mogę przez "przypadek" kogoś zabić. Nie wiem co  jeszcze powiedzieć...-Marszczy brwi zdenerwowany. Po chwili jego twarz rozjaśnia się.-Jestem pół łowcą pół Cieniem. To chyba powinienem umieścić na początku mojej przemowy.-Zatkało mnie.To nie możliwe. Nie można być Cieniem i łowcą jednocześnie. To przeczy naturze. Patrzę na Heatha w milczeniu gotowa w odpowiednim momencie obronić swoich bliskich. Jak dyrektorka mogła kogoś takiego sprowadzić do akademii? Chłopak jest największym zagrożeniem jakie kiedykolwiek groziło szkole,a ona prosi nas o zachowanie spokoju i przyjęcie gościa w nasze progi. Kręcę głową zdegustowana.
Gdy pierwszy raz znalazłam się w akademiku wszyscy mnie nienawidzili i gardzili mną. Więc jesteśmy w tej samej sytuacji. O nie... Teraz będę mu współczuła.
-Musimy coś zrobić. -Szepcze Marco wskazując rozmawiających w sali ludzi. Nie wyglądali na mile nastawionych. Wzdycham zła,że to ja mam to wszystko załagodzić. Przecież to nie leży w moich obowiązkach! Wstaję i nie zauważona przemykam na scenę. Kucam za podium i ciągnę chłopaka za nogawkę,a on z impetem kopię mnie w nos.
-Co to miało być?!!-Krzyczę wściekła i łapię się za złamany nos. Heath szybko podchodzi do mnie zaskoczony tym co zrobił.
-Oj... Przepraszam to było silniejsze ode mnie. Znaczy nie chciałem... przepraszam.- Wyciąga do mnie rękę. Patrzę na nią jakby była żywym,wijącym się wężem i odpycham go.
-Pewnie ze sobą współpracują! Oni są tacy sami!-Krzyczy ktoś z tłumu. Wstaję jak najszybciej mogę spoglądając wilkiem na Heatha. Wszyscy już nas zobaczyli i każde podejrzanie nie miłe spojrzenie przeszywało moje ciało jak miliony sztyletów. Wzdrygnęłam się z niesmakiem.
-Tak! Oni planują nas zniszczyć!- Wstrzymuję oddech wstrząśnięta.
Tego się obawiałam.

piątek, 27 listopada 2015

                                        Wybaczcie mi!!

                      Przepraszam,że  nie pisałam!! Miałam bardzo poważną awarię systemu i niestety zostałam oddzielona od moich kochanych czytelników. 

                       Pozdrowienia 

    Margo

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 3.cz.1

Patrzę jak mój brat strzela z łuku. Jak zwykle trafia w sam środek. To już zrobiło się nudne. Ja nawet nie trafiam w tablice,a on dopiero dzisiaj zaczął naukę. To straszne. Mamy w sobie tę samą krew lecz to on zbiera laury. A ja jestem starsza.Kocham go i tak dalej...Ale on jest lepszy od de mnie ze wszystkiego!
-Okay.-Marco patrzy na mnie litościwie.-Liso a może teraz ty spróbuj?-
-Znowu?-Jęczę.Chłopacy zaczynają się śmiać. Nie mam pojęcia dlaczego to mnie nie kręci. Czuję się przy tym bardzo mała. Nie lubię biegać ani nic z tych rzeczy lecz jestem łowcą. Dlaczego? Nie jestem z tych które się nad sobą użalają. Wiem że inni mają gorzej od de mnie. 
Kiedy miałam siedem lat strasznie obgryzałam paznokcie. Wiedziałam że to nie zdrowe i po prostu ohydne lecz nie mogłam nic zrobić. Raz za razem gdy próbowałam pozbyć się uzależnienia kończyło się to nerwowymi ruchami i zgrzytaniem zębów. Aż wreszcie u kresu wytrzymałości wpadłam na bardzo dziwny sposób. 
Zaczęłam się kłóć paznokciami w rękę. Czy było warto cierpieć? Myślę że tak. 
Gdy przyłapywałam się na tym,że moja dłoń niebezpiecznie zmierza ku górze szybko wbijałam sobie paznokcie w dłoń. Podziałało. Do dziś nie mam zapędów. 
Pamiętam co sobie wtedy mówiłam:
-Inni mają gorzej od ciebie,a ty nawet nie możesz znieść paru ukłuć paznokciem?
Zawsze działało. 
Podchodzę do Damona i wyrywam mu łuk. Postanowiłam  nie zważać na śmiechy tych dwóch dupków. Biorę głęboki wdech i strzelam. Szukam wzrokiem mojej strzały... I trafiłam! Naprawdę trafiłam. 
-Aaaaa!!!!Jest! Hahhaha! I kto we mnie nie wierzył! Co!-Zaczynam tańczyć taniec zwycięstwa. 
TRAFIŁAM! Może w bok ale na tarczy jednak widnieje moja strzała! 
Naglę coś spada na podłogę. Odwracam się i widzę że mój mały wyczyn jest naprawdę mały. Broń zsunęła się z tarczy i kulała się w moją stronę. 
Podniosłam do góry palec by nikt się nie odezwał. Odwróciłam się i sięgnęłam po strzałę. Podbiegłam do tego głupiego koła który nic nie umie podtrzymać i wcisnęła  w niego strzałę w sam środek. Podchodząc do Marco wciąż nie kazałam  mu nic mówić. 
Wiedziałam że za niedługo zaczną się śmiać lecz nie teraz. Jeśli przyłapię kogoś na plotkowaniu o mnie to nie ręczę za siebie.
Dosłownie sekundę później zaczynają się śmiechy. Przewracam oczami. 
-Tak,tak śmiejcie się. To wam dobrze zrobi.-Zmierzam do wyjścia.-Udławcie się.-Mówię i wychodzę. 

***
-Rozumiesz? To nie fair. To po prostu nie fair. -Wyżalam się Caine'owi. Chłopak siedzi na moim łóżku czytając książkę. 
-No właśnie! Powinnaś ich zabić magiczną różdżką kiedy jeszcze miałaś szanse! Idiotka.-Przewraca stronę.
-Ej! Ja mam uczucia!-Kręcę głową wściekła.-Nic nie umiem. To zaczęło mi się podobać ale zjawił się Damon i Marco tylko nim się interesuję. -Wzdycham.
-Okay.Rozumiem że to dla ciebie trudne.Wiem że się w nim zakochałaś lecz powinnaś mu to w jakiś sposób okazać Sheila! -Moje serce zaczyna biec jak szalone. Patrzę na Caine'a w milczeniu. 
-Nie zakochałam  się w nim.-Szepcze patrząc w przestrzeń zamglonym wzrokiem. 
Chłopak prycha.
-Opowiadasz i nim cały czas.Przestań Sheila. Nie udawaj.
Siadam obok niego wciąż patrząc w nicość. 
-A jeśli to prawda?-Szturcham Caine'a.On jakby dopiero się obudził mruga i spogląda na mnie.-Co?-Mówi zaspanym głosem. 
-Może jestem  zakochana w Marco. -Jego twarz przybiera kolorów. Zaczyna wrzeszczeć. -Kochasz się w nim!? Nie wierze!-Uśmiecha się rzucając książkę na krzesło. Marszczę brwi zaskoczona.
-Przecież sam mi o tym powiedziałeś. No wiesz... Te nie udawaj Sheila.. I w ogóle... -Chłopak zaczyna się śmiać. 
-A... To było o książce.Sheila nie potrafi powiedzieć Tristanowi jak bardzo go kocha ponieważ zbliża się wojna i nie jest pewna czy z  niej wróci.. Itp.-Uśmiecha się. 
Biorę głęboki wdech. 
A jeśli to prawda?
Jestem zakochana w Marco? 


                                                                                                                                                                                                                                                                                              
Wstawiłam posta o jeden dzień wcześniej :) Nie mogłam się doczekać.
Pamiętaj
Czytasz -komentuj 

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 2.cz.5

-Muszę przyznać że jestem pod wrażeniem.-Dyrektorka patrzy na mnie w skupieniu tak jakby przejrzała mnie na wylot. -Zostałaś czternaście razy w ciągu miesiąca wysłana na dywanik. Jak się z tym czujesz?-Podchodzi do szafki i wyjmuję z niej kubek. Zaparza herbatę którą obie uwielbiamy. Wiem,wiem... 
Picie z dyrektorką to przesada. Ale ona naprawdę jest dobrą osobą. Prócz tego że nie zamierzała mi mówić nic o tym że mój kochany braciszek mnie odwiedzi.Nie mama,lecz wkurzający trzynastolatek. 
-Prawidłowe pytanie powinno brzmieć: Liso. Twój brat Damon będzie mieszkał z nami w akademiku ponieważ podejrzewamy że też jest Łowcą. Zgadzasz się?-Mrużę oczy zła.-Nie. Nie zgadzam się. 
Kobieta wzdycha zdegustowana. Nie obchodzi mnie że sprawiam jej kłopot. To po prostu nie fair. Powinna spytać się na początku mnie a nie rodzicom którzy szczerze chyba mają mnie gdzieś. Nie odwiedzają i nie przysyłają listów. Jak ja mam niby się czuć? A na dodatek będę musiała mieć na oku Damona. 
-Kochanie. To już ustalone...-Przerywam jej wkurzona. 
-Nie ze mną.A w ogóle jak udało ci się przekonać czy raczej okłamać rodziców. Powiedziałaś że mają tu szkołę którą można zaczynać w wieku trzynastu lat. To dziwne ponieważ Will ma osiemnaście lecz on nie mógł.W jaki sposób to wytłumaczyłaś?-Przekrzywiam głowę na bok rozluźniając się na fotelu. Przyzwyczaiłam się że to miejsce jest bardzo stylowe i można tu poczuć się jak w domu. Jest nawet sala w stylu wiktoriańskim. Uwielbiam tę epokę więc cały czas tam przesiaduję. 
Dyrektorka bierze krótki oddech który wróży długą i strasznie nudną historię.
-Ach... Pamiętasz mężczyznę który pomylił cię z Danielą? To czarodziej.Wiem że trudno ci w to uwierzyć lecz posłuchaj mnie przez chwilę bez przerywania okay? Dobrze. Przyszłam do twoich rodziców właśnie z nim. Jak mówiłam jest czarodziejem. Zahipnotyzował twoich rodziców na czas nie określony wmawiając im,że nie potrzebnie się martwią.Wypuszczą jednego ze swoich chłopców z gniazdka. Powiedział żeby nie odwiedzali was.-Postawiła kubki na biurku. Jestem wstrząśnięta. Jak to zero wizyt? 
Przełykam ślinę. Nie pozwolę na to. Damon to przecież jeszcze dziecko. 
-A teraz.-Kobieta uśmiecha się miło.-Wypij herbatę i idziemy do pokoju twojego braciszka. 

***
-Damon.-Mówię próbując ukryć łzy.-Tak mi przykro.Nie chciałam być się dowiedział.
Mój prawdziwy brat patrzy mi głęboko w oczy. Uśmiecha się na widok moich łez.
-No co ty? Serio uważasz że mógłbym zatęsknić za popieprzoną szkołą w której i tak nie wiele robię? Jakbyś nie wiedziała kiblować dwa lata z rzędu to nie najlepsze zajęcie na przyszłość. Przynajmniej będę miał zajęcie będąc łowcą. Przecież jestem dobry jeśli chodzi o sport. Zaufaj mi.-Bierze mnie za rękę.-Proszę.
Przytulam się do jego torsu. Kiedy on mi tak wyrósł? 

***
Idę obok Marco z miną  winowajcy.
-Czuję się jakby ktoś wytrwał mi serce.-Patrzę w przestrzeń.Chłopak zatrzymuję się i przez chwilę spogląda na mnie dziwnie. Bierze moją twarz w dłonie. Moje serce zaczyna walić jak szalone. Co on zamierza zrobić? Wstrzymuję oddech gdy pochyla się bliżej.
-To nie twoja wina.-Szepcze zgarniając kosmyk błąkający się po moim policzku. -Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu.
Przez wspaniałą sekundę myślałam że mnie pocałuję lecz on bez słowa odszedł. 

piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 2.cz.4

       Wchodzę i wychodzę.Wciąż ta sama czynność od tylu dni.Normalny człowiek na moim miejscu pewnie by się załamał.I ta myśl dodaje mi sił na wstawanie rano.Nie uczę się zwykłych przedmiotów jak na przykład biologia lub chemia.Uczę się walczyć i patrzę jak inni-w tym Marco i Caine-wykorzystują swoją moc cieni.
                         Czy żałuję że się tutaj dostałam?Kiedyś było tak lecz przebywam już tu tak dużo czasu że przyzwyczaiłam się do ludzi i środowiska.Marco to nauczyciel od walki w której używa się magii a Caine od kontrolowania jej.A ja tylko stoję i patrzę jak oni robią te przedziwne rzeczy.Znalazłam nawet koleżankę .Ma na imię Daniela Merlotta.Córka dyrektorki. To wpadłam. 
                    Jeśli chcę być pełnym łowcą muszę przejść szkolenie które jest piekielnie nudne. Nigdy nie lubiłam wychowania fizycznego a tu moja praca właśnie na tym polega. Nie rozumiem ludzi którzy oddają się sportowi bez reszty. Dla mnie najlepszą drogą jest podążanie za pasją. Pisanie opowiadań lub malowanie... Ale nie sport! 
                        -Panno Bennet? Mogła by pani powtórzyć co właśnie powiedziałem?-Profesor Delrose zbliża się do mojej ławki. Wstrzymuję oddech gotowa wymyślić jakąś historyjkę. -Przepraszam proszę pana lecz właśnie na gałęzi pojawił się taki ładny ptaszek...Nie potrafiłam się oprzeć by na niego nie spojrzeć i nie słuchałam pana przez chwilę.-Uśmiecham się słodko.Pan zaczyna się śmiać.
-Może by przeszło gdybyś jednak siedziała przy oknie.-Marszczy brwi próbując się opanować a jego włosy spadają na mój stolik.Fuj.
-A pan mógłby się strzyc.-Syczę.Wszyscy zaczynają się śmiać a Daniela mówi mi bym przestała się wygłupiać.Lecz już za późno. Profesor odwraca się i przeszywa mnie  lodowatym wzrokiem.-A ty może wreszcie nie przeszkadzałabyś na moich zajęciach?-Daniela próbuję zaszyć się pod ławką.Śmieję się z udawanym entuzjazmem.-Nie przydadzą mi się pana lekcje. Włosy to święta rzecz a profesor je tak bardzo zaniedbuję że dosłownie sypią się z głowy.-Krzywię się.-I dla tego nawet dziewczyny za rogiem pana nie przyjmują!
Widzę jak profesor bierze krótki oddech... To nie wróży nic dobrego.-Zawsze byłem przeciwny by Łowca uczył się w Killgmon.Wciąż mówiłem Margaret że to zły pomysł. Przez cały miesiąc wstrzymywałem się by nie dać ci przypadkiem w twarz lub po prostu nie zabić. Jesteś tu zbędna i w każdej chwili możesz wylecieć więc lepiej się przymknij i słuchaj co mówię na lekcjach. -Widzę jak pot zalewa mu czoło i zamyślam się. Ja? Wyrzucona? Bez Danieli? Boże co to by było za życie. Już chcę powiedzieć jakąś kąśliwą uwagę lecz... Nie chcę iść z powrotem do domu gdzie nikt mnie nie zrozumie. Milknę więc . Profesor wydaje się szczęśliwy. Wygrał przecież wojnę. 
-Tylko że ja... Nie chce pana martwić lecz podobno to ja poluję na was. Na Cieni. Więc powinien profesor się bać. 
Mężczyzna śmieje się. Wkurzam się na maksa. ON ŚMIEJE SIĘ ZE MNIE!Otyły,łysy facet bez grosza przy dupie się ze mnie śmieje! Wstaję głucha na prośby Danieli.Podchodzę do biurka podnosząc szklankę wody. Po chwili zdaję sobie sprawę co zrobiłam. Cała twarz profesora jest przemoczona. Bez słów udaję się do drzwi.Dyrektorka często mnie gościła więc to nic nowego. Zatrzymuję się przy framudze. -Przynajmniej już się pan nie poci.

                                               

piątek, 18 września 2015

Rozdział 2.cz.3

                      -To ty?-Pytam zapatrzona w Adama.Prawdziwego Adama.Z krwi i kości.Kręcę głową a na mojej twarzy rozkwita uśmiech.O Boże! On żyję!Muszę wszystkich zawiadomić,muszę powiedzieć jego mamie,muszę...Uszczęśliwiona wpadam w jego ramiona.Roztapiam się.Myślałam że nigdy go nie zobaczę lecz... Właśnie teraz przytulam się do jego piersi.JEGO.
                        Wstrzymuję oddech.Chcę tańczyć,śpiewać jestem taka szczęśliwa.Do momentu gdy on mówi:-Kobieto dlaczego mnie obejmujesz?-Ten głos jest zimny jak lód który chucha w moje gorące serce.Odsuwam się zaniepokojona.Nigdy nie odzywał się do mnie takim tonem.
      -Adam...-Mówię marszcząc brwi.
    -Jaki Adam?-Wydaję się szczerze zaskoczony moim zachowaniem.Ale przecież jestem jego dziewczyną.To normalne że zakochani obejmują się.Jak normalni ludzie.W normalnych środowiskach. -Twoje imię.-Biorę go za rękę lecz on ją wyszarpuję.Patrzy na mnie przez chwilę i naglę jakby zaświeciła się mu żarówka nad głową zaśmiał się i przeprosił. I już nie widziałam Adama.Tylko młodego chłopaka o ciemnych włosach a oczach lśniących jak skrzydła kruka w locie.Piękne.Na oko miał szesnaście lat.Tak myślę.
       -Ty...-Szepcze zdając sobie sprawę że to tylko iluzja.Kolejna moc Cieni.W moich oczach pojawiają się łzy.Z mojego ciała uchodzi powietrze.Tylko iluzja.Spuszczam wzrok patrząc w swoje dłonie. Iluzja.Adam nie żyje.Zresztą co ja sobie myślałam.Nie mógł być tak po prostu w akademii.Pociągam nosem wbijając wzrok w chłopaka.-Dlaczego?
             -Dlaczego co kochanie?-Uśmiecha się.Czy on mnie nazwał kochaniem?Mrugam mając nadzieję że się przesłyszałam.
                           -Kochanie?-Zaciskam  wargi czując że już zaczynam nienawidzić tego kolesia.-Kochanie to możesz mówić sobie do psa.-Wyrzucam.On uśmiecha się szerzej mówiąc:-Co za tupet!Tak mam dużego!-Wytrzeszcza oczy i po chwili słyszę śmiech Marco za moimi plecami.Ciemnowłosy kręci głową.-To znaczy psa!Nie żebym coś tam sugerował tylko...Psa.-Stoi z otwartymi ustami i wrzeszczy:-To znaczy!Boże!Nie patrzcie się na mnie to stresuję.-Kończy a ja staram się nie wybuchnąć śmiechem.Za to Marco bierze go za ramię i potrząsa cały czas się śmiejąc.Patrzy na mnie.-To jest Caine.-Chłopak słysząc swoje imię nachyla się jakby dawał mi pokłon.-Caine Apell zawszę chętny do pomocy jeśli wiesz co mam na myśli...-Kręcę głową widząc jak osoby w pomieszczeniu zaczynają się śmiać.Dla mnie to nie jest zabawne.
       -Dlaczego zamieniłeś się w Adama?-Przełykam ślinę.-I jak to zrobiłeś?-Caine bierze zamach jakby chciał usiąść lecz w ostatniej chwili zrezygnował.Kręci głową spoglądając na Marco z oczami pełnymi smutku.Już zaczynam się niecierpliwić.
                            -To jest...Trochę dziwne.Ale możesz to przyjąć...Naprawdę yyy...-Zaciska wargi.-Jesteś nasza.I masz się podporządkować.Ten obraz był z twojego umysłu.Chciałem sprawdzić jak moje ciało przyjmie tyle emocji.To były twoje uczucia.Chcemy być niezniszczalni.A gdy będziemy mieli łowcę po naszej stronie-No na przykład ciebie.Będziemy silni.I to bardzo.



                          Gdybym miała podzielić życie na kilka części byłyby one smutkiem,goryczą,codzienną radością ulatniająca się gdy zdaję sobie sprawę że wracam do świata.Tego samego świata.Tego samego co wczoraj.
                           To że budzę się jest ostatnią rzeczą jaką chciałabym robić.Lecz robię.
        Co trzy dni.Co 72 godziny.To mój mały rodzaj buntu.Tak.Tak własnie zamierzam żyć.Marco jest dla mnie nie miły.Tak.Tak właśnie sądzę.Caine'a lubię.Nawet bardzo.Czuję się jakby był moim starszym bratem choć jestem od niego o dwa lata starsza.
                   Więc jestem tu.
 2 miesiące.4 dni.8 minut.2 sekundy.3 sekundy.4 sekundy.
                                                 Czy zamierzam tak żyć?Jak najbardziej.Leżę na łóżku i płaczę.Godne pozazdroszczenia.Jestem nie wyspana.Zmęczona.Psychiczna.Zero wieści od rodziców czy od braci... Moje rodzeństwo.Już wolałabym psychiatryk niż to coś.Moja stopa zsuwa się z łóżka.Życie wylewa mi się przez palce.
                       Jak się czuję?-Jak wyrzutek.
                       Czym oddycham?-Tym samym powietrzem co Cienie.
                       Kim jestem?-Nikim.
                                       Ktoś puka do drzwi.Nie odpowiadam.Oprócz mnie do pokoju wchodził tylko Caine.-Czas nauczyć się żyć.-Mówi przez drzwi Marco.

                                              ZASTRZEL MNIE.

                                 


                                              
  

piątek, 11 września 2015

WRÓCIŁAM!!!

                   A więc...Jestem.To dziwne uczucie mieć gips na nodze.Przez cały ten czas leżałam w szpitalu....No może nie przez cały czas lecz miałam też lekkie uszkodzenia w ręce.
      Jeśli myślicie że spadanie z kilkunastu metrów jest zachwycające i bohaterskie to muszę was rozczarować.Sprawa była taka,że mój pies uciekł.Nie dosłownie.Wspiął się na budowę a ja chciałam go ściągnąć i spadłam.
      Nie mogę powiedzieć czy bolało.Dopiero w szpitalu.

                                                                 A więc wróciłam.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 2.cz.2

               -Chcesz żyć?-Marco świdruję mnie wzrokiem  od stup do głów.Co to za pytanie?Może zapytać mnie o wszystko ale wybrał to.Marszczę brwi przeciągając się na łóżku.Dopiero co wstałam a on...Wtargnął do mojego pokoju jak tornado i nawet nie spytał mnie o zdanie.Typowy chłopak.
              -To pytanie jest podchwytliwe.-Wstaje i sięgam po telefon.Żadnych wiadomości od rodziny.Zadziwiające.I przykre.Zawsze uważałam że jestem inna od rodzeństwa.Lecz Nick był dla mnie jak kumpel a nie brat.Ciągle chodziłam z nim na mecze oraz grałam w gry.To było super.Ale później zaczął być straszy i straszy...Aż doszło do tego stopnia że nie chciał bawić się ze siostrą ponieważ myślał że to "siara".
                Chcę płakać.Chcę wracać.Chcę żyć.
-To bardzo proste pytanie.-Siada na łóżku a ja idę do toalety.Ubieram się w jasną luźną bluzkę i czarne legginsy.Nigdy nie lubiłam się malować.I nie robię tego.Gdy wychodzę zastaje go przy oknie.-Nie jest.A ty?-Zbliżam się do niego po woli siadając na parapecie.Naprawdę jestem ciekawa.Od czasu gdy  spotkaliśmy się pierwszy raz zainteresowałam się jego osobą.
                    Zamyśla się spoglądając w sufit.-Tak.-Mówi wreszcie.-Podoba mi się moje życie.-Uśmiecha się nie patrząc na mnie.-Takie jakie jest.-Odwraca głowę i spogląda na szafę.Jego życie wydaję się idealne.Ma dobre stopnie jest przystojny a ogółem ma nie stworzone moce więc nie musi się niczego bać.Oprócz łowców.
                        -A więc...Dzisiaj idę na zajęcia.-Mówię.On wzdycha i odwraca się do mnie.-Tak.Na marginesie w takim stroju nie wolno ci iść.-Mierzy mnie wzrokiem tak że zaczynam się rumienić.Jak to w takim stroju?Marszczę brwi.Nie wiem czy chcę się dowiedzieć jakie oni mają dla mnie ubranie lecz i tak się pytam:-A co proponujesz?Jeśli myślisz że to jest wyzywające to spróbuj spojrzeć na inne (wszystkie dziewczyny lecz tego mu nie mówię) dziewczyny
                                 Uśmiecha się patrząc mi intensywnie w oczy tak bardzo że odwracam wzrok próbując okiełznać swoje serce.Wychodzi bez słowa.Czyli mam się przebrać?Za jasno to Marco się nie wyjaśnił.Wzdycham opadając na łóżko.Szczerze ciekawi mnie czy będę musiała zachowywać się jak oni.
                                    Czyli po prostu chodzić jak modelka na wybiegu.Nigdy się nie śmiać. I co najważniejsze mieć takie oceny jakbym była robotem wszystko słyszącym,widzącym,wiedzącym...I tak dalej.Drzwi otwierają się a ja próbuję wstać.Wreszcie Marco nie wytrzymuję,bierze mnie za rękę i ciągnie w górę.-Jak... O  Boże.-Szepcze.Chłopak trzyma w dłoniach coś na kształt mundurka tylko że bardziej... Nie szkolnego?Seksowniejszego?
                                   Górna część jest czerwona z białym nadrukiem na piersi "Killgmon".Spódniczka wydaję się krótsza od majtek.-Jak ci się podoba?-Mówi Marco z uśmiechem.-Dziewczyny z Akademii naradzały się i wszystkie zagłosowały na takie mundurki tylko trochę podrasowane.-Patrzę na niego jakby spadł z kosmosu.Otwieram usta ze zdziwieniem.
            - I myślisz że ja (Podkreślam słowo ja) to włożę?-Biorę od niego tkaninę i obracam ją w dłoniach.-Nie ma mowy!



                                         Czy kiedyś mówiłam wam jak bardzo nienawidzę szkoły?No cóż Akademia KIllgmon jest sto razy gorsza.Od czasu gdy włożyłam to paskudztwo ciągle i ciągle muszę podwijać bluzkę ponieważ widać mi prawię cały dekolt.Kim są tutejsze dziewczyny?Prostytutkami?Nie wiem czy przeżyję jutra czy też zabiją mnie spojrzenia tutejszych chłopaków lecz wiem jedno.
                                                Dzisiaj zaczynam nowe życie z nowymi ludźmi.Wchodzę do sali i od razu ogarnia mnie przerażenie.O Boże to on.Adam.

                                                                                                       
                           

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 2.cz.1

                       Po pewnym czasie stanęłam w zupełnej ciemności.Zdyszana oparłam się o ścianę.Co to miało być?Boże to niemożliwe.Czy raczej jak to możliwe.Gdybym miała wybór nawet nie zapisałabym się do Killgmon.A tak... Słyszę jak ktoś staję obok mnie lecz nie zamierzam już uciekać.Jeśli mam walczyć,będę.-Myślałam że chcesz mi zrobić krzywdę.-Udało mi się wykrztusić między spazmami  kolki.Marco pomaga mi wyprostować plecy.Szybko odpycham jego ręce.
                      -Co się dzieję?!-Woła dyrektorka z końca korytarza i naglę jakby się teleportowała była już obok mnie.Wrzasnęłam przestraszona ale i zaciekawiona.Marco zagryza wargę i bierze mnie pod rękę.Tym razem nie protestuje i daję się zaprowadzić przez labirynty.Kobieta otwiera drzwi po mojej lewej.-Wejdźcie.-Mówi zdenerwowana ani razu nie patrząc w moją stronę.Siadam z wdzięcznością na fotelu na przeciw biurka dyrektorki.-Margaret.-Odzywa się Marco który jako jedyny stał.-Nie chciałem by się dowiedziała lecz to i tak było nieuniknione.Kilka dni tutaj to jak śmierć dla normalnych.-Zaciska usta w wąską linię.Gdybym wiedziała że ta sprawa będzie dotyczyła śmierci dawno bym się stąd zmyła.Lecz już za późno.
              -Przerażacie mnie.-Mój głos zaczyna drżeć.-Czym wy do cholery jesteście!-Krzyczę ponieważ nie jestem zdolna powstrzymać emocji.Patrzą na siebie porozumiewawczo.Zaczynam wiercić się niespokojnie.Zabiją mnie ,albo jeszcze gorzej.-Cienie.-Szepcze chłopak a mnie przebiega dreszcz.Marszcząc brwi mówię.-Cienie?O co chodzi?-Margaret bierze głęboki oddech a jej ciemne oczy zaczynają błyszczeć.
                -Stworzenia takie jak cienie czerpią moc z ludzkiego strachu.Są jak pijawki.Odczepią się lecz zawszę pozostanie ślad.Są impulsywne i nie zrównoważone.Robią co się im żywnie podoba.To najgorsze stworzenia jakie chodz...-Marco przerywa jej zły:-Wystarczy.Chyba już zrozumiała.
              Kobieta patrzy na moją zdenerwowaną twarz a jej własna staję się nie wyobrażalnie smutna.Czyli tak to ze mną będzie?Utknę na wieki z psycholami którzy będą  żyć dzięki mnie.Dlatego że jestem człowiekiem i tak jak każdy(normalny)boję się.-Czy...-Zwracam się do Marco.-Ty teraz to robisz?-Pytam przełykając ślinę.Nie mam pojęcia dlaczego zadaję takie dziwne pytania.
                   On drapię się w kark nie pewny.Margaret odpowiada za niego.-Nie możemy.Jesteś młodym łowcą.-Wzdycha.ŁOWCA?Jakaś nowa nazwa na chorą psychicznie?Patrzę na nią bez wyrazu.Czyli jestem taka jak oni?

   
                             Idę za Margaret.Wstrząśnięta.Zła.Smutna.
W jednej chwili dowiedziałam się że moi rodzice mnie adoptowali.Jestem łowcą.Czyli tacy jak ja polują na cienie.U których mieszkam.Tylko Damon jest moim bratem a ja jego siostrą.Tylko my dwoję.Zastanawia mnie to skąd oni wzięli te wszystkie informację.I dlaczego mi powiedzieli.Marco idzie za mną.Słysze jak oddycha.Próbuję się uspokoić wsłuchując się w miarowy wdech i wydech.
         Chciałabym wrócić do domu...Tak... Do mojej matki która okłamywała mnie przez ostatnie 17 lat.Do przyjaciół którzy nigdy nie będą wiedzieli co dzieję się w Akademii.Nie powiedziałabym policji ponieważ wtedy nie było by to sprawiedliwe.Ja też jestem postacią z mroku.I tego nie zmienię.Zanim któreś z nich się odezwie wskakuję do pokoju i zaszywam się w kącie.Jak najdalej od światła.Jak najdalej od wszystkich zmartwień.
                  A gdy słońce wzejdzie będę gotowa.
  


                                                                                                                                                                                                                                                                                            
Czytasz!Komentuj! ;)

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 1.cz.5

                   -W tej Akademii są podzielone grupy.Ty idziesz do mojej.-Mówi Marco.-Am... Jak mam cię nazywać?Wściekła wiewiórka czy upierdliwa marchewka ?-Uśmiecha się a ja zaszczycam go spojrzeniem w stylu:Uderzyć cię!-Mam na imię Lisa...I powiedź że w twojej "grupie" nie ma żadnych przezwisk.Proszę.-Widzę jak jakaś dziewczyna patrzy na niego pożerającym wzrokiem.Idziemy do akademiku bym mogła się rozpakować w moim nowym domu.Czuję się tak jak cztery lata temu gdy musiałam się przyzwyczajać do pisania PIERWSZA GIMNAZJUM a nie szósta.To była dla mnie wielka zmiana ponieważ mój brat zawszę mówił że gimnazjum jest złe!I niestety taka myśl pozostała mi przez pół roku.Miałam wtedy okropne oceny.Wszystko wina Will'a.Marco poważnieje.-Ja nazywam się duży tost.-Wytrzeszczam na niego oczy i zaczynam się śmiać tak głośno że wszyscy się na nas gapią czarnymi oczami.
           -Żartujesz!?-Śmieję się lecz jego mina ciągle jest niewzruszona.Obawiam się że naprawdę tak jest.-Tak żartuję lecz w stołówce mamy duże tosty.-Przekrzywiam głowę na bok spoglądając na niego jakby był kosmitą.Zauważa to i marszczy brwi mówiąc:-Naprawdę.Choć nigdy ich nie jadłem.Praktycznie nic tam nie jadłem.-Przerywa zaciskając usta.Prycham.Jest na diecie?
    -Dowiesz się w swoim czasie.-Powiedział jakby czytał w moich myślach.Może właśnie to robi!Szybko!Musze zebrać jak najwięcej przekleństw pod jego adresem... Zaraz,zaraz.Co ja robię!Chyba zaczynam szaleć przez to miejsce.Tak...To prawdopodobne.Wchodzimy do budynku. I naglę wszystko jakby... Staję w miejscu.Dlaczego wszyscy się na mnie gapia?Czuję się jak w morzu czerni.Jakbym była pochłaniana przez czarną dziurę.Marco bierze mnie pod ramie i prowadzi przez jakieś drzwi.Podchodzi do biurka i wyjmuję klucz.Musi być ważną osobą jak może wchodzić tam gdzie chcę.Cięgnie mnie w stronę windy.

           Wow.Mój pokój jest piękny.Mam tyle miejsca!! Łóżko jest małe lecz dodaję uroku wnętrzu.Ściany są koloru morza a lampy ustawione generalnie wszędzie.Duże biurko,szafa z metalu... Lepiej niż u mnie w pokoju.O wiele ładniej.-Mieszkam obok.-Powiedział Marco.-Jakby co.-Poklepał mnie po ramieniu i poszedł.Ten chłopak jest czarujący.Tak pewnie moja mama by powiedziała.Dla mnie jest strasznie dziwny i myślę że ukrywa coś prze de mną.Coś bardzo ważnego.Lecz znamy się jeden dzień więc nie oczekuję od niego szczerości czy przyjacielskich uczuć.Tylko dlaczego czuję się tutaj jakbym była u siebie?To nie naturalne.Jutro o 7:00 Zaczynam pierwszą lekcję.Nie denerwuję się tak jak zwykła dziewczyna czy mnie polubią,czy znajdę przyjaciół lub czy nauczyciele będą mili.Boję się tego że mogę tutaj... Nie wiem jak to nazwać.Może...Chodzi o to że usłyszałam bardzo straszną rozmowę w strasznym korytarzu z udziałem strasznych ludzi?Hm?Okay.Trzeba ochłonąć i rozpakować.

                    Chodzę i chodzę tak od 30 minut i próbuję oswoić się z myślą że te korytarze są teraz moim domem.-Hej!-Słyszę za plecami.Odwracam się zaskoczona.
      -To do mnie?-Pytam zdezorientowana ponieważ nie znam tu nikogo a tym bardziej tego mężczyzny z przyjaznym wyrazem twarzy.Wygląda jak szalony kapelusznik z Alicji w krainie czarów.Cały czas uśmiechnięty podchodzi do mnie.-Och.Tak długo czekałem na twoje przybycie Danielo!Mam nadzieję że nauczyłaś się wszystkiego o cieniach  ponieważ chcę ci przedstawić pewną osobę...-Już chcę zaprzeczyć.Pewnie pomylił mnie z jakąś dziewczyną.Lecz moje usta się nie otwierają.Prowadzi mnie do pokoju bez okien...O Boże.-Więc.-mówi a uśmiech który już i  tak był wielki rozszerza się jeszcze bardziej.-Danielo powiem ci że jako córka Margaret jesteś do niej nie podobna.Ale co z tego!Moja moc jest większa od twojej.Lecz nie dam ci forów.Musisz nauczyć się walczyć i używać mocy cieni tak jak twoja mama.-Unosin dłoń a mnie przebiega dreszcz ponieważ koło niego zaczyna unosić się ciemna mgła.-Ja...-Wycofując się natrafiam na przeszkodę.Marco patrzy na mnie w skupieniu.-Myślałem że oszczędzisz mi tego.-Powiedział.Naglę wszystko stało się czarne.Boże.Czy on ma skrzydła!Chyba oszaleję.
       Z jego pleców wyrastały prawdziwe skrzydła jak u anioła.Tylko że całe czarne.O mój...Boże.Ominęłam go i zaczęłam biec.Obejrzałam się za siebie.Marco stał z dłońmi do góry.Naglę światła w korytarzy zaczęły gasnąć.

                                                      

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 1.cz.4

                          -A więc moglibyście coś zrobić?-Mówi mama  do telefonu.Dzisiaj rano Akademia Killgmon była pełna ludzi.Z nie wiadomych powodów przerażało mnie to.Moje przeczucie okazało się słuszne.Spoglądałam na mamę ze strachem.-Tak,tak...-Przerywa siadając na sofie.Jesteśmy w salonie więc cała rodzina mogła słyszeć rozmowę.Mama posmutniała.-A...To szkoda...Macie tylko jedne miejsce?-Patrzy na Will'a.Na mojej twarzy pojawia się uśmiech.Biorą Will'a! Nie mnie!Wzdycham z ulgą...Mama kończy rozmowę i podchodzi do syna.Widzę jak ten zaciska dłonie w pięści i zagryza wargę tak mocno że nie wiadomo czy zrobił sobie krzywdę.Pierwszy raz czuję że będę mogła zrobić wszystko.-Will...-Mama uśmiecha się.-Przykro mi ale mają tylko miejsce dla dziewczyny.
             Co?Ale... Jak! To nie możliwe.Moje oczy prawie wyszły z orbit.Nie!-Proszę?-Mówię.-Jeśli myślisz że się wyprowadzę to grubo się mylisz!


                   Zabiję ją.Uduszę własnymi rękami.Stoję koło Akademii.Z walizkami.Dlaczego?Dlatego że moja mama uparła się że tutaj będzie mi lepiej.A kto mi pomaga?Chłopak kłócący się z tamtą laską.Idę obok niego z miną zbitego psa.Moja przeprowadzka musi mieć coś wspólnego z tym co usłyszałam trzy dni temu.Nie mogę sobie wyobrazić że będę chodzić z tymi ludźmi na lekcję jakby wszystko było okay.-Jak to sobie zaplanowaliście?-Mówię nie patrząc w jego stronę.Dowiedziałam się że ma na imię Marco.Och... Dlaczego wszystko jest takie trudne?
               -Oczekujesz że ci odpowiem?-Staję.Wstrzymałam oddech i odwróciłam się do niego.-Nie.Oczekuję że jak dam ci w twarz za to popchnięcie na drzwi nie oddasz mi ze zdwojoną siłą.-Unosi brwi a ja pierwszy raz widzę jaki jest przystojny.Ach...Zamknijcie się hormony!-Nie. Zamieniłbym twoje życie tutaj w piekło.-Uśmiecha się a mnie ogarnia gniew.Odwracam się zła.Jego też uduszę.I tą dziewczynę.
                 Zauważyłam że dużo osób nienawidzę.Prycham i prawię wpadam na jakiegoś chłopaka.-Przepraszam.-Mówię.Lecz ku mojemu zdziwieniu na tym nie poprzestaję.-Nie chciałam zranić waszych kruchych uczuć bo wszyscy tu są chorzy.Nawet nie mogę się przejść na korytarzu bo zostaję napadnięta przez jakąś sukę...-Podnoszę wzrok i widzę przed sobą mężczyznę.Prawdopodobnie nauczyciela.O nie...
               Koleś uśmiecha się.-Tak... Na pewno będziesz taka rozmowna również u dyrektorki.
        
    
                        -Więc pierwszy dzień i już kłopoty?-Mówi kobieta. Wydaję się w podeszłym wieku lecz jest strasznie piękna.Zresztą wszyscy są tu wspaniali.Zaciskam wargi próbując nie wykrzyczeć jej w twarz wszystkich obelg którymi chcę obrzucić Killgmon.-A więc już pani się dowiedziała o sprawię w korytarz?-Dyrektorka skina głową.-I dlatego przyjęła mnie pani do Akademii?-Przełykam ślinę podenerwowana.Kobieta podchodzi do okna i zaciska pacę na parapecie.-Gdybyś tylko wiedziała w jakie kłopoty się pakujesz.-Zaczynam się śmiać.
   -Chyba już za późno!
                                                           

                                                                                                                                                                                                                                                                                                      

Czytasz!Komentuj!

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 1.cz.3

                 -Zebraliśmy się tutaj by pochować wspaniałego syna,dobrego kolegę oraz cudownego chłopaka.-Mama Adama spojrzała na mnie.-By nie zapomnieć że Bóg  ma go teraz pod swoimi skrzydłami.Adam był i będzie zawsze w naszych sercach.Kochać będziemy go ciągle i nigdy nie zapomnę jak bardzo był nam wszystkim bliski.Dziękuje ci Adamie za to że byłeś moim wymarzonym dzieckiem.-Przełknęła ślinę i po jej policzku spłynęła łza.
        Nie mogę  uwierzyć że Adam umarł.I to w taki brutalny sposób.Jak to możliwe że ja nic nie słyszałam?Mogłam mu pomóc gdybym tylko nie spała.Boże dlaczego mnie to spotyka?Chcę zapomnieć o bólu lecz ciągłe:Przykro mi Liso...Dlaczego nie powiedziałaś że miałaś chłopaka?
                       Czasem zastanawiam się czy może byłoby lepiej jakbym to ja była na jego miejscu.Tak może by było lepiej.


                          -Liso...Przejdź się po korytarzach może coś cię zainteresuję.-Powiedziała mama.Jesteśmy w Akademii Killgmon lecz nie zamierzam tu dłużej być niż 20 minut.I wątpię że coś mnie zaszokuję w dobrym znaczeniu.Przewracam oczami usiłując zrobić minę w stylu:Aha... Pewnie.Jeśli tak będzie to uwierzę że kozy tańczą.-Dobra ale jak się zgubię to będzie tylko twoja wina.-Mama wzrusza ramionami i wchodzi do biura dyrektorki.Odwracam się po woli.Wreszcie mogę zostać sama.Od śmierci Adama minęły dwa tygodnie.Dwa tygodnie udręki i uświadamiania sobie że już go nigdy nie zobaczę.Uśmiechu który powalał na kolana każdą dziewczynę w szkolę.Jego cudowne oczy nie znajdą już mojego spojrzenia.
                Widzę plakaty... Plakaty które wciąż się powtarzają.Co kilka kroków widzę te same ustawienia na ścianach.Dziwne.W drugim korytarzu tak samo.Naglę słyszę głosy.Przybliżam się do drzwi z których dochodzą dźwięki.Nie zamierzam podsłuchiwać lecz chyba się jednak zgubiłam... Poproszę o pomoc.Gdy już mam zapukać coś przykuwa moją uwagę.A raczej słowo.-Gdybym wiedziała że to się nie uda nie poszłabym by ratować tego chłopaka.Lecz wiesz że nie znam przyszłości i nie mogę przewidzieć co się za kilka chwil.-Dziewczyna przerywa.-Tal nie miała żadnej złej wizji więc myślałam że to dobry znak.
    -Pewnie!-Tym razem to głos chłopaka.-Czy ty nie wiesz czym się kończy dla nowych starcie z łowcami?-Był tak zły że aż zaczęłam się bać.-Powinnaś go zabić!-Podskakuję.-Ja i Caine możemy wydawać rozkazy na misję ratowniczą a nie jakaś zasmarkana pierwszoklasistka!-Kroki w moją stronę...Drzwi się otwierają i widzę czerń.Czarne oczy obojga.Czuje się jak w pułapce nie mogąc oderwać wzroku.-Ja...-Szepcze zdezorientowana.-Zgubiłam się i...Chciałam zapytać...O pomoc.-Kończę z trudem.Chłopak bierze głęboki wdech i syczy:-Co słyszałaś?-Nie odpowiadam.Kręcę głową i próbuję wycofać lecz dziewczyna łapię mnie za rękę i pcha na ścianę tak że moja twarz jest spłaszczona.Słyszę kroki.-Przykro nam.Odezwiemy się jak tylko coś się zwolni.-Mówi kobieta prawdopodobnie dyrektorka.Zostałam wypuszczona.Łapię się za policzek w tym samym momencie zza rogu wychodzą dwie kobiety .Podchodzą.-Och... Liso niestety nie ma miejsca dla nowych uczniów... -Jej twarz wyraża rozczarowanie lecz ja aż płonę z radości .Alleluja!Uśmiecham się.-Nic nie szkodzi.-Mówię i zamieram.Dyrektorka ma czarne oczy.Prycham ze złością i idąc popycham chłopaka w ramię.Nie zatrzymuję się i mówię.:-O...Popchnęłam pana?Tak mi przykro.-Mój głos jest przesłodzony tak bardzo że aż sama mam ochotę uderzyć się w twarz.
                     Musze racjonalnie myśleć.Jeśli ta dziewczyna ma coś wspólnego ze śmiercią Adama własnymi rękami zakuje ją w kajdanki i wsadzę do więzienia.Lecz tu chodzi o coś innego.Łowcy... I te czarne oczy... To jest coś co zwykli ludzie nie powinni się wplątywać
      Ciesze się że jestem rąbnięta.
                                                              
                                                                              



                                     Czytasz!Komentuj!
                 

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 1.cz.2

            -Hejka-Witam się z rodzinką.Siadam przy stole i zaczynam przyglądać się rodzeństwu.Mam ich czworo.Trzech braci i jedną siostrę.Najstarszy z nas jest Will.O nim można wiele powiedzieć ale nie że umie rozmawiać z dziewczynami.Zawszę zaczyna się od:Siema mała!Jak leeeci!Masz mniej gruby tyłek niż wczoraj!
       Uśmiecham się i mój wzrok pada na najmłodszego z naszej piątki.Damon.Zawszę uważałam go za błąd rodziców lecz... No!Nie można go nie kochać.Czasem podstawia nogi innym dzieciom ale oprócz tego jest aniołkiem.Ma  trzynaście lat i złe towarzystwo.Mamy ten sam ciemny kolor włosów lecz oczy odziedziczył po Will'u.Zielone.Will jako osiemnastoletni gbur chcę dostać się na stanowisko adwokata.Czasem mam ochotę odrąbać mu łeb.Następnie trzeci z braci...Nick który zachowuję się jakby miał 20 lat a tak naprawdę jest bliźniakiem Cecylii a oboje mają po 14.I ja.Siedemnastoletnia Lisa Bennet.Jestem o rok młodsza od Will'a  a on to chytrze wykorzystuję.Mama skina mi głową i mówi.-Liso...Mam dla ciebie niespodziankę.-Przerywa wypijając łyk kawy i spoglądając na męża.Zaczynam się bać.
     -Więc podjęliśmy decyzję...Akademia KIllgmon jest najlepszym wyjściem by kształtować cię na kogoś wie...-Mój widelec spada na podłogę.Patrzę na nią zszokowana.-Chcesz mnie zapisać do KIllgmon?-Otwieram usta i zamykam.Otwieram zamykam.Mama spogląda błagalnie na Will'a.Mój brat bierze wdech.-Ja też tam idę.Nie będziesz sama.-Milknie na widok mojego sypiącego błyskawicami spojrzenia.Wie dobrze że nie o samotność mi chodzi.Nie zostawię Julii.Co to,to nie.Wstaję i bez słowa wychodzę na dwór słysząc za plecami jak mama próbuję mi wytłumaczyć...Nie ma samochodu.Obiecał że będzie tu o 7:00. Wzdycham i siadam na trawię w nadziei że jeszcze go zobaczę.
                              
                          Mija 15 minut a on ani nie dzwoni ani nie przyjeżdża.Jeśli nie mógł przyjechać to chociaż bym prosiła o sms!Wstaję zła.Nic mi się dzisiaj nie podoba.I będę musiała poprosić Will'a o podwózkę.Super!Oczywiście nie oszczędzi mi wykładu typu:A widzisz jakbyś chodziła do Akademii Killgmon nie musiałabyś jechać.
                       Ach...Może ma rację! Ale ja nie zamierzam stać się kolejną "wspaniałą dziewczyną" w tej chorej Akademii.Wsiadam do auta i czekam aż przyjdzie.Po chwili siada obok mnie. Ku mojemu zaskoczeniu nie mówi nic.Kompletnie.Dlaczego? Dobre pytanie.
            -Kochany braciszku dlaczego jesteś taki cichy?-Patrzę na niego mrużąc oczy.-Nie dasz mi kazania?-Will śmieję się a mnie przeszywa dreszcz.Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.-Kochana siostrzyczko...-przerywa spoglądając na mnie wesoło.-Mama mi nie kazała nic mówić w obawie że coś źle ujmę lub powiem ci co na prawdę myślę.-Unoszę brwi do góry tak że mam wrażenie jakby sięgały sufitu samochodu.
                 -A co naprawdę myślisz?-Pytam zagryzając wargę.Czy to jakiś podstęp żebym się przełamała?Jeśli tak to słabo mu wychodzi.Ale niech myśli że może mną manipulować.Zwleka z odpowiedzią.To znak że nie chce spieprzyć sprawy.Włącza silnik.Samochód rusza.Nerwowość w jego ruchach.Naprawdę boi się że matka go skrzyczy...Cóż za zbieg okoliczności ponieważ mi też zależy by mama wreszcie przestała nim pomiatać.Zaciskam wargi w wąską linię.-Kiedy zamierzać przestać być maminsynkiem?-Szepcze kręcąc głową.On zaciska dłonie na kierownicy tak mocno że aż zbielały mu kostki.
           -Nie jestem!-Przełyka ślinę sam nie dowierzając w swoje słowa.Zaczynam się śmiać.-Tak pewnie...Martwię się o ciebie.Nie mogę znieść myśli że jedyną kobietą w twoim życiu ma być nasza mama.-Przekrzywiam głowę na bok z troską.-Chcę żebyś był szczęśliwy.-Biorę go za rękę lecz wyrywa się.Czuję że wzbiera w nim gniew.Moje przeczucia zawszę się sprawdzają.Od dziecka wiem jak postępować z ludźmi.To tak jakby  mój dar.
                  -Zawsze musisz mieć rację co nie!-Syczy.Wzdycham łapiąc się za głowę.Chyba ma rację zawszę muszę mieć rację.-Dobra jesteśmy.-Mówię wysiadając z auta.Szybko podchodzę do Will'a i go przytulam.-Pamiętaj że jeszcze wrócimy do tej rozmowy.-Obejmuję mnie w pasie.Tak wiem że nie zachowujemy się jak rodzeństwo lecz on jest moim ulubieńcem.-Kocham cię.Nie zapominaj.-Szepcze mu do ucha i odwracam się.Od razu zauważam Julie.Podbiegam do niej łapiąc ją za talię i odwracam ku sobie.Ma tak zdruzgotaną minę...-Coś się stało?-Pytam marszcząc brwi.Julia nic nie mówi tylko podaję mi dzisiejszą gazetę.Odbieram od niej zwitek i uśmiecham się dodając jej otuchy.Patrzę...Bezpański pies...Pożar...I... 
              O Boże.Na środku gazety widnieję napis:
 Znaleziony w rowie nie daleko Akademii Killgmon.Policja uważa że chłopak zażył narkotyki i próbował prowadzić lecz uderzył w drzewo i wypadł przez przednią szybę.Niestety to nie koniec tragedii.Chłopak wylądował na szosie i został zdegradowany przez zwierzę nie wiadomo jeszcze jakie.
                 Moje oczy prawie wyszły z orbit.To się stało gdy Adam jechał do domu... To mógł być on!-Biedny człowiek.Kto to jest?-Pytam się Julii na co ona zalewa się płaczem.Pokazuję palcem jedno nazwisko widniejące na gazecie napisane czerwonym kolorem.Nie,nie,nie,nie,nie,nie.
     Adam.
                                                                        


                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Jak wam się podobał nowy post?Wasze przemyślenia piszcie mi w komentarzach.Mam nadzieję że miło się czytało.
         Sol

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 1.cz.1


          Patrzę na Adama.On też na mnie patrzy.Czuje się jak na chmurce podtrzymywanej na jego oddechu.Adam to najlepsze co mnie w życiu spotkało.Jego zielone oczy przewiercają mnie na wylot a ja czuję że robię się purpurowa.Gładzi kciukiem mój policzek .W milczeniu przytulam się do jego dobrze wyrzeźbionej piersi.
       Zawsze chciałam z  nim być ale nie spodziewałam się,że to kiedykolwiek się stanie.Plotkowałam z koleżankami o tym jego gorącym spojrzeniu od wielu,wielu miesięcy lecz dopiero teraz zaszczycił mnie nim.Gdyby tylko wiedziały!Wyobrażam sobie ich miny... 
           Mięknę w ramionach Adama przypominając sobie naszą pierwszą randkę.Byliśmy na imprezie organizowanej przez kolegę Julii mojej najlepszej przyjaciółki.-Lisa.-Powiedziała Amanda Oksderton.-Miło,że wpadłaś na imprezę mojego chłopaka.-Spojrzała na Adama który nie domyślał się jakie Amanda żywi do niego uczucia.Pewnie chciała zrobić na nim wrażenie że ona też już kogoś ma i może zasiać w nim zazdrość.Lecz on tylko zrobił urażoną minę i powiedział:
      -Ej!A ja to niewidzialny że już tylko Lisę zaszczycasz miłymi słówkami?-Zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy... Tak.To dobre wspomnienie.-Adam?-Mówię do jego piersi.
     -Tak?-Odpowiada a ja wspinam się na łokciu i całuje jego ramię.Słyszę jego oddech który momentalnie przyspiesza gdy moje usta idą w górę ku jego szyi.-Będę musiała już jechać do siebie.-Gdy to mówię on jakby za dotknięciem różdżki spina się i siada na łóżku.Przez kilka minut nic nie mówi.Nie mam pojęcia czy  jest na mnie zły czy też myśli o czymś o wiele innym.Ale o co ma  być na mnie zły?-Może twoich rodziców nie ma w domu ale moi są.-Przerywam siadając obok niego w nadziei,że wreszcie coś powie.-A jak się obudzą i zobaczą że mnie nie ma zadzwonią po policję i będę miała poważne kłopoty.
         Adam wzdycha.Rozumie lecz nie zawsze chce przyjąć pewne rzeczy do świadomości.Gdy jesteśmy razem zapominam o czasie.A jak ja zapominam to prawdopodobieństwo jest takie że będę miała przechlapane.On nigdy nie mówi że musi iść,że nie ma czasu lub już późno.Adam zawsze ma czas ponieważ jego rodzice częściej niż spędzają czas z synem biorą udział w podróżach po świecie.-Wiem,wiem.-Wstaję i sięga po spodnie.
                    Ja także zaczynam się ubierać i 5 minut starczy już jesteśmy w samochodzie.Widzę jak przemierzamy drogę, zamyślam się.Ulicę oświetlają tylko kilka lamp a zaraz nawet one się skończą.Mieszkam na końcu miasta Los Angeles na przeciwko Akademii Killgmon.Miejmy nadzieję że nikt mnie nie wyda.Już raz widziałam jak uczniowie z Killgmon zgłaszali policji wszystkich którzy kręcili się zbyt blisko miejsca ich akademika.I zawsze w magiczny sposób okazywało się że to jakiś przestępca.Oni ciągle wydają mi się dziwni choć wszyscy mówią że są aniołkami.Nie można dopatrzeć się w nich złego.Są bielsi on prześcieradła.Nikt nie może im nic zarzucić.Bla,bla,bla... 
         Podobno wszyscy mają tam same dobre oceny.Adam podjeżdża pod Akademie.-Dobra.-Mówię przyciągając go do siebie i całując.On przesuwa dłonią po moich plecach a mnie przeszywa dreszcz.Czuję jak chcę się przybliżyć chcąc więcej lecz samochód mu na to nie pozwala.-Idź za nim zrobię coś co by nie spodobało się twoim rodzicom.-Szepcze przy moich ustach a ja napawam się jego zapachem.-Do jutra.-Otwieram drzwi lecz nie wychodzę.Zagryzam wargę.Po chwili on mówi:-Jutro podjadę pod twój dom i zabiorę cię do szkoły.-Uśmiecham się wychodząc.
                Idę przez trawnik w nadziei że mnie nie okłamał.

                                 W domu od razu kładę się spać.Wzdycham lecz nie słyszę odjazdu samochodu.